Od jakiegoś czasu miałam dość duży
problem z odnalezieniem się w mojej rzeczywistości. Wiele się
pozmieniało, a ja tak naprawdę nie zdążyłam wszystkiego
przetrawić i w ten oto sposób bezrefleksyjnie dryfowałam sobie na
fali dnia codziennego.
Z pracy do domu, w międzyczasie
treningi i tak mijał dzień za dniem, tydzień za tygodniem. Wkradła
się niemała rutyna, jednak czułam się w niej całkiem
bezpiecznie.
Może to kwestia upływającego czasu,
ale poczułam, że potrzebuję zmian. Potrzebuję miejsca, w którym
będę czuła się jak w domu. Że już mam dosyć bezosobowej
przestrzeni, w której obecnie mieszkam. Miejsce bez wyrazu, trącące
taką tymczasowością – to tylko etap przejściowy.
Unikałam personalizacji tego miejsca,
nie chciałam, aby w jakikolwiek sposób to mieszkanie mogło być
utożsamiane z moim domem.
Potrzeba przynależności do miejsca
wzięła jednak górę. Postanowiłam tchnąć odrobinę mojej
osobowości w mieszkanie, w którym przyszło mi żyć. Mam bardzo
niewielką przestrzeń do zagospodarowania, a rzeczy mam od groma.
Wielokrotnie odmawiałam sobie kupowania rzeczy do domu, bo
wychodziłam z założenia „i tak się przeprowadzę”, dlatego
nie ma sensu teraz kupować miliona pierdół.
Po ośmiu miesiącach takiej
bylejakości stwierdziłam, że warto jednak zainwestować i odrobinę
odpicować swój kącik. Zdecydowałam, że pójdę w styl glamour.
Kilka dodatków i tak oto moja przestrzeń nabrała odrobiny
charakteru.
No i koniecznie cięte, świeże
kwiaty. Odkąd tylko pamiętam, zawsze obiecywałam sobie, że „jak
będę miała swój dom”, to będą w wazonie świeże kwiaty.
Skąd ta zmiana nastawienia? Potrzebuję
swojego miejsca. Takiej odskoczni, do której będę wracała z
uśmiechem na ustach. Lubię otaczać się ładnymi rzeczami, sama
nie wiem dlaczego tak długo odmawiałam sobie przyjemności?
No i rzecz najważniejsza. Kupiłam
sobie miłość :) Za każdym razem, gdy spojrzę na napis LOVE na
lustrzanej powierzchni, uśmiechnę się do siebie. Wierzę, że w
końcu w moim życiu przyjdzie czas na prawdziwą i piękną miłość,
na którą tak bardzo czekam.
Mam podobnie, czasem muszę do domu przynieść sobie jakiś detal, część, emblemat. Do popatrzenia, do poobracania w w palcach. Ostatnio np. przyniosłem cały motocykl.
OdpowiedzUsuńCzasem tak niewiele trzeba, żeby tak wiele się zmieniło. Sama do niedawna wynajmowałam z narzeczonym kawalerkę i w sumie nie kupowaliśmy nic "do domu" teraz wreszcie mamy ten "swój" dom i mimo, że praktycznie wszystko zostało po poprzednich właścicielach powoli wprowadzam coś od siebie, żeby poczuć, że to teraz już "mój dom" :)
OdpowiedzUsuństudiounderwear.blogspot.com