20 lis 2016

#róbżycie - trzy miesiące razem, 9 sposobów na aktywne spędzenie weekendu

Cały weekend świętowaliśmy istotną dla nas okazję. Jeżeli jesteś z nami na Facebooku, zapewne wiesz, że obchodziliśmy trzeci miesiąc naszego związku. Organizację celebracji wziął na swoje barki Mateusz. W czwartek wieczorem podesłał mi agendę, małą zapowiedź tego, co będzie się działo. Tajemnicze nazwy nie wskazywały na rodzaj aktywności bądź doznania... Czułam się trochę jak w Ugotowanych – rozkminiałam każdą kolejną atrakcję, a niektóre musiałam nawet wygooglować (biofilia (bio- + gr. phileín ‘lubić’) biol. podświadome pragnienie życia, instynkt samozachowawczy).

W sobotni poranek otworzyłam oczy i niczym mała dziewczyna przeskakiwałam z nogi na nogę. Zniecierpliwiona nie mogłam doczekać się momentu aż wyruszymy, aby zaliczyć pierwszą atrakcję. Mateusz zaprosił mnie do samochodu, wręczył piękne róże, tym samym inaugurując nasz wspólny weekend.
Dzień pierwszy naszej celebracji ;) Tuż przed Nauką jazdy...
Pierwszy punkt na naszej liście – nauka jazdy. Zorientowałam się, gdzie zmierzamy w momencie, gdy mięliśmy tablicę Wiączyń Dolny. Ponad dwa tygodnie temu byliśmy w owej miejscowości przy okazji biegu tras biegowych województwa łódzkiego. Event miał miejsce w kompleksie sportowym będącym zarazem klubem jeździeckim ZBYSZKO. Wtedy też napomknęłam Mateuszowi mimochodem, że kiedyś konno jeździłam i chętnie przyjechałabym tu na jazdę. Nie sądziłam, że wypowiedziane niezobowiązująco słowa okażą się dla Mateusza deklaracją wiążącą ;)

Po dłuuuuuugiej absencji w stadninie, wsiadłam na Irę ;)
Możecie wyobrazić sobie moje zdziwienie, a razem ekscytację – miałam usiąść w siodle i uczestniczyć w treningu po kilkuletniej absencji od konia! Stres był, jednak przeważała ciekawość – ile jeszcze pamiętam? Czy będę w stanie wykonać najprostsze komendy? Co jeśli będę się bała? Wszystkie moje obawy zniknęły, gdy tylko usiadłam na końskim grzbiecie. Faktem jest, że potrzebowałabym kilku lekcji przypominających prawidłową technikę jazdy, jednak starałam się jako mogłam najlepiej wykonywać polecenia instruktorki.

Atrakcja numer dwa – biofilia. Po udanej, acz wyczerpującej godzinnej nauce jazdy udaliśmy się w nieznanym mi kierunku. Okazało się, że numerem dwa była wizyta w łódzkiej Palmiarni. Podziwialiśmy bujną roślinność, przechadzaliśmy się wśród przepięknych storczyków oraz obserwowaliśmy tamtejszą faunę. Pogoda niestety pokrzyżowała nam plany. W związku tym udaliśmy się na pierwszy tego dnia cheat meal – deser lodowy w Italia Lody Caffe w Galerii Łódzkiej. Kolejnym podpunktem była wizyta w mojej ulubionej Ka-Wia-Rni, do której nie mieliśmy jeszcze okazji razem wpaść.


Wariacja smakowa na temat kawy - Italia lody caffe ;)

Spaghetti lodowe z owocami leśnymi 💕

Kolejnym dużym punktem na naszej liście atrakcji była aromaterapia... W tym przypadku miałam swój typ – obstawiałam sushi i się nie pomyliłam ;) Zostałam uraczona pysznym, domowym handrollem z przepysznym nadzieniem: tuńczykiem, marynowaną rzepą, tykwą, Philadelphią oraz orzechami nerkowca. Całość zagryzaliśmy również węgorzem, co stanowiło dla mnie całkowitą nowość jeśli chodzi o połączenie smakowe ;) Mateusz zadbał o romantyczny nastrój, dzięki czemu relaksowaliśmy się po dniu pełnym wrażeń i konsumowaliśmy pyszny #cheatmeal numer 2 ;)

Domowe handrolle z tuńczykiem i węgorzem
Po skończonej kolacji zostałam zaproszona na Sztukę Mięsa, którą okazał się być spektakl Impro Atak w jednym z łódzkich teatrów.
Dzień pierwszy obfitował w różnorakie atrakcje, położyłam się spać z szerokim uśmiechem na ustach. Obudziłam się z jeszcze szerszym, gdyż wiedziałam, że czeka mnie kolejna dawka megawrażeń...

Niedziela, punkt pierwszy I Bread You – doskonale wiedziałam, że chodzi o genialne śniadania, które serwowane są w moim ulubionym lokalu w Łodzi, Breadni. Jeżeli mieszkacie w Łodzi bądź będziecie tu przejazdem, koniecznie zajrzyjcie na Piotrkowską 86 – cud, miód, malina ;)

Śniadanie mistrzów w Breadni! Zdecydowanie mój ulubieniec jeśli chodzi o gastronomiczną mapę śniadaniową Łodzi ;)
Atrakcja numer dwa: Mamo, sięgam gwiazd – dosłownie! Po obfitym śniadaniu udaliśmy się do planetarium EC1 na pokaz Początki ery kosmicznej. Projekcja zrobiła na mnie ogromne wrażenie! Ogólnie jestem osobą, która dla zajawki ma w zwyczaju odpalać YT i oglądać starty rakiet w kosmos więc 45 minutowy film o lotach w kosmos, to strzał w dziesiątkę ;)

Uniesienia na wzniesieniach – atrakcja numer trzy... Mateusz zalecił, abym przebrała się w strój sportowy, gdyż czas najwyższy spalić odrobinę kalorii, które wpadły przy okazji weekendowej rozpusty. Udaliśmy się do Arturówka, gdzie zrobiliśmy sobie małą przebieżkę dla zdrowia ;) Pogoda dopisała, humory również. Bardzo pozytywna obserwacja – wiecie, ile osób jest aktywnych?! Na ścieżkach rowerowych można spotkać biegaczy, rowerzystów oraz osoby spacerujące z dzieciorami i psami ;) Superopcja na aktywne spędzanie niedzieli. A skąd nazwa tej atrakcji? Mateusz sprzedał mi info, że Arturówek znajduje się na obszarze Parku Krajobrazowego Wzniesień Łódzkich i Lasu Łagiewnickiego ;)

#róbżycie w terenie - bieg po Arturówku
Po wysiłku fizycznym nie mogło zabraknąć pysznego posiłku – kolejna atrakcja gastronomiczna, „Placek po łódzku”. Genialny obiad w Galicji przy Manufakturze, na który dotarliśmy rikszą. Do tego rozgrzewające wino według przepisu Roberta Makłowicza i chillout przed ostatnią już tego dnia sportową atrakcją. W drodze powrotnej w sklepie Tiger upolowaliśmy ogromną świnię-skarbonę (brak zdrobnienia jak najbardziej zamierzony, gdyż jest wielkości sporego pudełka na buty). Od teraz będziemy ją wspólnie dokarmiać wszelkimi monetami, żeby do wakacji uzbierać solidną sumkę na wymarzony urlop albo chociaż samolot.

Galicja i placek po huculsku ;) 

Nasz pierwszy zwierz - różowy prosiak ;)
Oszczędzamy mamonę na wakacje ;)
O godzinie 19:00 udaliśmy się na Off Piotrkowską, a konkretnie do punktu FitBreak. Uczestniczyliśmy w treningu personalnym, podczas którego wykorzystywane są impulsy elektryczne! O samym treningu więcej opowie Wam Mateusz w najnowszym poście – ja od siebie mogę powiedzieć tylko jedno: świetne doświadczenie! Niby niecałe pół godziny treningu, a dzięki impulsom czujesz pracę całego ciała ;)

Zdecydowanie hit weekendu - trening metodą EMS. W skrócie mięśnie traktowane są impulsem elektrycznym ;)

Mateusz po skończonym treningu w FitBreak
Nasz weekend upłynął w iście hedonistycznym stylu – duuużo przyjemności w połączeniu ze sportem oraz doznaniami kulinarnymi. Bo w życiu chodzi przede wszystkim o zachowanie balansu i zdrowego rozsądku. #róbżycie to akcja, która ma na celu wzmocnić nasze poczucie zajawki, położyć nacisk na rozwój siebie i swoich umiejętności. Opuszczamy naszą strefę komfortu, robimy nowe rzeczy i poszerzamy horyzonty. Ważne, że robimy to razem ;) Jeżeli masz ochotę do nas dołączyć, wrzuć zdjęcie na swojego Instagrama, oznacz #róbżycie i daj się zauważyć! :)
💖💖💖
Z tego miejsca chciałam jeszcze podziękować bezpośrednio Tobie Mateuszu, za Twoją kreatywność, za niesamowite atrakcje oraz czas, jaki poświeciłeś na zorganizowanie tak wspaniałego weekendu. Bardzo dziękuję Ci szczególnie za to, że wszystkie te atrakcje to godziny naszych rozmów, refleksji i powrotów do sfery marzeń i pragnień, których realizacja gdzieś czaiła się z tyłu głowy, a nigdy nie dochodziła do skutku, bo zawsze było jakieś ale. Dzięki Tobie więcej działam i uświadamiam sobie, jak wiele frajdy sprawiają czynności, o których dawno już zapomniałam... Jesteś niesamowitym Partnerem, z którym #róbżycie nabrało dosłownego znaczenia!

💓

4 komentarze:

Napisz, co sądzisz